7 powodów unijnego zakazu wędzenia wędlin

7 powodów unijnego zakazu wędzenia wędlin
7-powodow-unijnego-zakazu-wedzenia-wedlin-featured

Wiele razy w życiu cieszyłem się z troski Unii Europejskiej o dobro jej obywateli. Moja radość graniczyła niekiedy z euforią, gdy na przykład przystępowano do wyeliminowania z obiegu niewłaściwie zagiętych bananów, marchew ogłaszano owocem a ślimaka zmuszono aby został rybą. Ślimaki zapewne przyjęły ten fakt z entuzjazmem, nigdzie bowiem nie spotkałem się z ruchem oburzonych ani manifestacjami z ich strony. Zadowolenie na mojej twarzy pojawiło się również, kiedy rozpoczęto prace nad obowiązkiem dołączania do każdej zakupionej pary kaloszy instrukcji obsługi. Pomyślałem, koniec z zakładaniem kalosza na głowę, gotowania w nim zupy czy o zgrozo tak rozpowszechniającego się noszenia na bankietach biznesowych. Drobne zdziwienie pojawiło się u mnie w momencie wprowadzenia zaświadczenia o umiejętności wspinania się na drzewo, ale szybko zrozumiałem że to również dla naszego dobra. Przecież urzędnicy unijni nie chcieli zapewne abyśmy w sposób nagły i niekontrolowany masowo powrócili na drzewo.

Moje liczne próby zrozumienia coraz to nowych rozporządzeń okazały się jednak mocno niedoskonałe, kiedy dotarła do mnie paraliżująca przełyk i resztę układu trawiennego wiadomość, o planach wprowadzenia zakazu tradycyjnego wędzenia wędlin. Poczułem się zszokowany i zdradzony. Ugodzono w moje osobiste, pokoleniowe i rodzinne tradycje. Zasadniczo urażono nawet moje uczucia religijne, zważając na fakt, że od dziecka podstawą w wielkanocnym koszyku ze święconką była tradycyjna, wspaniale uwędzona swojszczyzna. Po błyskawicznym sprawdzeniu (na wypadek szybkiej ścieżki legislacyjnej) stanu zapasów normalnych wędlin w lodówce, poczułem się trochę spokojniejszy i przystąpiłem do rozmyślań nad przyczynami. Przecież na pewno tych kilku urzędników unijnych, zapracowanych po łokcie z braku dostatecznej ilości kadr, myśli wyłącznie o tym aby było nam wszystkim jak najlepiej. Doczytałem więc odrobinę więcej o głównym powodzie jaki podają lansujący ten nowy trend smażenia bez kopcenia.

1. Zmniejszenie ilości szkodliwych benzo(a)pirenów, które mogą zdziesiątkować nowotworami naszą populację. Cóż, to prawda. Benzo(a)pireny to straszne paskudztwa pierścieniowe, które mogą uszkodzić nasze DNA i wywoływać mutacje genowe. Niestety znajdują się one również w gazach niskoemisyjnych oraz powstają nie tylko podczas wędzenia ale również podczas pieczenia, smażenia, grillowania oraz w procesach piekarniczych. Zaniepokoiłem się więc jeszcze bardziej, bo lada moment z naszych sklepowych półek może zniknąć chleb. Benzo(a)piren występuje jednak również w zanieczyszczonym powietrzu, powstając ze spalania odpadów. Co najgorsze to fakt, iż występuje on także w dymie papierosowym i to w znaczących ilościach. W dymie z jednego wypalonego papierosa jest go około 0,16 mikrograma. Norma, która czai sie za drzwiami przemysłu wędliniarskiego zakłada, że w jednym kilogramie wędliny nie może go być więcej niż 2 mikrogramy, w stosunku do obecnych na przykład 5 mikrogramów. Jeżeli zatem przykładowy palacz wypalający paczkę papierosów dziennie, zmniejszy konsumpcję benzo(a)pirenu w wędlinach o 3 mikrogramy na kilogramie, to zjadając rocznie powiedzmy 10 kg wędzonek, wchłonie tej substancji mniej o około 30 mikrogramów. A więc to tak, jakby wypalił w ciągu roku nie 365 ale 355 paczek papierosów. Gdyby więc przyświecała ustawodawcom troska o nasze zdrowie, zdecydowanie bardziej zajęli by się twardszymi nakazami w obszarze niskiej emisji lub planami obostrzeń palenia papierosów. Póki co, przynajmniej od dekady, zastanawiają się jedynie w rozlicznych komisjach nad rodzajem etykiet jakie należy nalepić na pudełko z papierosami.

Nie mogąc się dopatrzeć logicznej i szeroko zakrojonej troski o nasze zdrowie, do głowy zaczęły mi więc przychodzić inne, bardziej rynkowe wytłumaczenia. Pomyślałem o lobbingu:

2. Lobbing koncernów tytoniowych – troszcząc się o ilość przyjmowanych przez nasz organizm benzo(a)pirenów i eliminując z diety kilogram baleronu dziennie, można będzie w zamian wypalić około dziesięciu papierosów więcej.

3. Lobbing koncernów farmaceutycznych – może mają w zanadrzu patent na szczepionki odczulające od alergii na gazy wędzarnicze. Ja taką alergię mam już na samą myśl o tym, co przyjdzie nam jeść.

4. Lobbing przemysłu hutniczego – chytrze ukartowany plan aby odkupić wolne normy emisji dwutlenku węgla od upadających masowo wędzarni tradycyjnych.

5. Lobbing przemysłu spirytusowego – ktoś sprytny zdał sobie zapewne sprawę, że tych nowoczesnych wędzonek na trzeźwo żreć się nie da.

Niestety moje rozumowanie oceniłem jako zbyt prymitywne aby kierowali się nimi poważni i ciężko pracujący ustawodawcy. Nowych pomysłów zaczynało mi jednak brakować. Przez chwilę zaświtała mi jeszcze myśl o innym potencjalnym motywie:

6. Ułatwienie zakupów zagubionemu konsumentowi  – stając bowiem przed wyładowaną po brzegi lodówką wędlinami rozlicznych producentów, biedny klient gubi się i traci zbyt dużo czasu zanim podejmie decyzję. Wyeliminowanie dużej części małych podmiotów wędzących tradycyjnie, zdecydowanie ułatwiłoby nam wszystkim robienie zakupów.

To jednak z mojej strony również głupie myślenie. Polityk i urzędnik unijny z natury rzeczy troszczy się przecież o równe traktowanie wszystkich podmiotów gospodarczych, więc wstydzę się trochę że tak pomyślałem.

Ostatnią znalezioną przyczynę uznałem za równie absurdalną, choć w kategoriach dążenia do doskonałości oraz troski o obywateli, nie jest ona zupełnie pozbawiona logiki:

7. Naturalnie wędzone wędliny brudzą zęby – a współczesny Europejczyk musi witać każdy nowy dzień, obfitujący w nowe rozporządzenia i ustawy, szerokim i nieskazitelnym uśmiechem.

W wyniku rozmyślań, zacząłem być zły sam na siebie. Moje wytłumaczenia są równie bezsensowne jak sam zakaz naturalnego wędzenia. Niestety nie jestem w stanie wymyślić żadnego rozsądnego z mojego punktu widzenia uzasadnienia. Jeżeli znacie jakieś powody to podzielcie się nimi proszę ze mną. Dopóki takich nie poznam, będę się zażerać osmoloną w naturalnym dymie wędzonką i innymi kiełbasami do bólu. Kiedy zabraknie ich w sklepach, zejdę do podziemia i będę je samodzielnie przygotowywać i przysmażać, aż na skwierczącej powierzchni pojawią się czarne ślady smoły. Rozpalę grilla lub ognisko i będę je podtrzymywać z boku na wolnym dymie aby nie wystygły, patrząc ukradkiem na reklamy, w których zapożyczone z agencji hostess modelki udające gospodynie domowe, nakładają cienki jak unijne uzasadnienia plasterek błyszczącej od “impregnatów” wędliny, na jakże precyzyjne, prostokątne (przepraszam za wyrażenie) “kromki” dietetycznego pieczywa.

Do września mamy jeszcze trochę czasu. Błagam więc wszystkich, pracujących w pocie czoła nad tym kolejnym aktem ratującym naszą cywilizację: nie zabierajcie mi tradycyjnej wędzonki! Zastanówcie się choć przez chwilę i dopuście w nowym rozporządzeniu przynajmniej jakiś wyjątek dla tych, którzy bez naturalnej wędzonki gotowi są nawet odmówić pójścia do urn. Dajcie mi jakąś szansę. Pozwólcie abym był wyrzutkiem nowoczesnego społeczeństwa i mógł się zażerać osmolonym bekonem w zaciszu własnego domu, przy opuszczonych zasłonach. Jeżeli będzie trzeba to mogę również wychodzić na ulicę z naszywką “żrę okopcone”. Niech na każdej sztuce naturalnie wędzonej wędliny pojawi się ogromny napis “trujące” i dołączajcie nawet do kiełbas obszerną instrukcję obsługi, za potwierdzeniem odbioru w sklepie. Zgadzam się na wydzielone stoiska z wędliną dla dążących do samozagłady. Aby nie demoralizować pozostałych, będę się tam pojawiać ukradkiem i szeptem prosić ekspedienta: “kilogram tej z rakiem poproszę”.

Poleć innym
LinkedIn
Facebook

Liczba komentarzy 2

  1. Być może nie będzie aż tak tragicznie – chociaż mnie bardziej brakowałoby wędzonych serów, bo te, zdaje się, też traktowane są na równi z wędlinami w myśl unijnych przepisów. Może uda się wykorzystać przepisy o specjalnym traktowaniu produktów regionalnych ( http://finanse.wp.pl/kat,1033781,title,Minister-rolnictwa-nie-ma-zadnego-zakazu-wedzenia,wid,16325552,wiadomosc.html ). A jeśli nie – zapewne pojawi się nowy rodzaj przybytków – mety wędliniarskie, w których nocą, chyłkiem, schrypniętym głosem zamiast “lokalnie regionalnego napoju wysokoprocentowego” nabywać będziemy toruńską z rakiem czy krakowską w smole 🙂

  2. No właśnie. Może jak wszyscy zaczniemy krzyczeć nie będzie aż tak tragicznie. Chociaż patrząc w ostatnich dniach na poczynania Unii, dla której ekonomia jest znacznie ważniejsza niż jakiekolwiek inne wartości, trudno o nadmierny optymizm. “Metawędliniarnia” to dobry pomysł. Jak zabraknie na półkach to oczywiście wchodzę w to! 🙂

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *