Zdając sobie sprawę ze znaczenia statystki w biznesie, czasami dochodzę do wniosku, że bez niej moje życie byłoby prostsze. Na co dzień każdy z nas wykorzystuje do swojej pracy dziesiątki zestawień i analiz, które pomagają efektywniej zarządzać firmą. Co jednak zrobić w sytuacji, kiedy próba porównania faktów z osobistego podwórka z danymi statystycznymi to dwa skrajnie odległe światy?
Wpadły mi niedawno w ręce badania Biblioteki Narodowej, dotyczące czytelnictwa w Polsce odnoszące się do 2010 roku. Wynika z nich, że czytamy zbyt mało. Postanowiłem jednak zgłębić przyczyny tego zjawiska i zacząłem proste fakty rozkładać na czynniki pierwsze. Otworzyłem arkusz kalkulacyjny i zatopiłem się w prostych analizach. To, że w 2010 roku, co najmniej jedną książkę przeczytało około 44 procent Polaków, można uznać nawet za pozytywny wynik. Dużo bardziej zdziwiło mnie, że około 40 procent menedżerów i specjalistów w ciągu ostatniego miesiąca badań, przeczytało maksymalnie trzy strony. To mnie zdopingowało do tego, aby przeprowadzić symulację na temat tego, ile statystycznie czasu Polacy poświęcają na czytanie? Wyniki okazały się dosyć bolesne. Przyjmując, że średnio książka może liczyć około 300 stron, a jedną stronę czyta się około dwóch minut, to wychodzi, że 44 procent Polaków poświęca dziennie około 100 sekund na czytanie. No dobrze, ale co począć ze statystyką odnoszącą się do managementu? Jeśli prawie co drugi menedżer i specjalista czyta maksymalnie trzy strony miesięcznie, to oznacza, że każdy z nich dziennie na czytanie przeznacza maksymalnie 12 sekund. Z pewnością 100 razy więcej czasu poświęcają na spoglądanie przez okno na swój nowy samochód. Dla spokoju duszy uznałem, że zapewne pozostałe 60 procent menedżerów czyta 10, a może 50 razy więcej, poświęcając dziennie 2 lub 10 minut na czytanie. Uważając siebie za przeciętnego statycznie osobnika, postanowiłem wstawić do analizy moje własne osiągnięcia czytelnicze. Moje rozczarowanie osiągnęło apogeum. Czytając 10 książek rocznie – poświęcam na to dziennie średnio około 16 minut. Uznając się za średniaka i tak jestem lepszy od przeciętnych menedżerów. Trudno mi było w to uwierzyć, więc zamknąłem rozważania konkluzją, że skoro jestem pośrodku, to ci najaktywniejsi menedżerowie czytają zapewne 1000, a może nawet 10 000 razy więcej ode mnie. I tego będę się trzymał, aby nadal żyć w przekonaniu, że zdecydowana większość spośród 60 procent menedżerów czytających więcej niż trzy strony miesięcznie przyswaja ogromne ilości tak ważnej w dzisiejszych czasach wiedzy z różnych dziedzin. Nie wierzę w to, że współcześnie można generować innowacyjne i konkurencyjne modele biznesowe bez kontaktu z wybitnymi osiągnięciami na świecie, bez poznawania trendów, które mogą wpływać na generowanie innych ciekawych pomysłów i rozwijać naszą „zieloną wyspę”. Czytanie literatury fachowej przez menedżera to nie tylko przyswajanie faktów, ale przede wszystkim konfrontacja własnej wiedzy i doświadczeń z rzeczywistością zewnętrzną oraz kreowanie na tej bazie nowych wniosków i koncepcji. A może się mylę? Może model naśladownictwa w polskim biznesie w zupełności wystarcza, aby konkurować na globalnych rynkach? Może nie ma potrzeby wykorzystywania dla własnego rozwoju wiedzy naukowców, biznesmenów czy innowatorów? I tak zabrnąłem w ślepy zaułek. Gdyby nie ta konkretna statystyka, żyłbym bez niepotrzebnego stresu, że inni gdzieś tam mogą lada moment być od nas mądrzejsi i lepsi. Teraz rodzą się we mnie obawy, że nie czytając masowo instrukcji obsługi współczesnego świata, ktoś szybciej od nas dopłynie do nowych wysp z klientami dowiadując się z instrukcji, gdzie najlepiej zacumować łódź. Skoro więc statystyka jest tak nieubłagana, dałem spokój dalszym dywagacjom i zamówiłem w internetowej księgarni kilka następnych książek. W ten sposób nie tracąc czasu na analizy podniosę przynajmniej średnią narodową o kolejny ułamek sekundy.