e-Marionetki

e-Marionetki
e-marionetki-featured

Gdyby wszyscy ludzie pragnęli nosić na głowach wyłącznie kapelusze, nigdy nie powstałyby czapki, kaszkiety, furażerki, turbany, mitry, kominiarki ani berety. Jednak jak sądzę, mielibyśmy wtedy co najmniej sto różnych rodzajów kapeluszy. Człowiek chce się od drugiego człowieka odróżniać, bo wtedy czuje się kimś lepszym i ważniejszym. Im precyzyjniej rozumiemy i opisujemy nasz świat, tym subtelniejsze różnice decydują o naszych codziennych wyborach, przekonaniach i naszej osobowości. Dzisiaj nie zadowolimy się już trzema rodzajami musztardy ani siedmioma wzorami tkanin obiciowych w sklepie meblowym. Żądamy większej ilości opcji do wyboru. Często zadowalają nas dopiero indywidualnie przygotowane mieszanki płatków śniadaniowych. Prawdziwych emocji dostarczają nam dopiero mocno spersonalizowane trampki wykonane ze skóry płaszczki, których deseń – dzięki osiągnięciom genetyki – narzucimy samej płaszczce, zanim dorośnie ona do momentu reinkarnacji w nasze buty (*1). Z pomocą różnych metod, technologii i sztuczek, tworzymy nieustannie naszą indywidualną tożsamość. Chcemy być kimś bardzo wyjątkowym, choć nie aż tak, aby okazać się jedynym i unikalnym egzemplarzem własnej oryginalności we wszechświecie. Któż wtedy mógłby potwierdzić naszą wartość? Z pomocą przychodzą nam nowe technologie. Dzięki sieciom społecznościowym potrafimy budować tysiące wirtualnych plemion, które odpowiadają naszym unikalnym potrzebom i poglądom. Przynależność do wybranych grup utwierdza nas w naszej oryginalności ale równocześnie pozwala należeć do ekskluzywnego kolektywu myślących podobnie. Podobnie myślący ludzie wysyłają do siebie podobne informacje i opinie. Uwikłani w plemienne rytuały zapominają jednak o tym, że nie każda plemiennie brzmiąca informacja pochodzi od myślącego naprawdę podobnie.

Z wagi przekazu dopasowanego do indywidualnych preferencji odbiorcy, człowiek zdaje sobie sprawę od bardzo dawna. Do perfekcji opanowały tę sztukę działy marketingu i reklamy niezliczonej ilości firm. Całkiem nieźle potrafią sobie z tym radzić politycy, kierujący przekaz do konkurencyjnych elektoratów. My wszyscy w życiu codziennym również potrafimy zestroić się z oczekiwaniami naszych adwersarzy, dobierając formę i sposób wypowiedzi tak, aby osiągnąć zamierzony cel. Wygląda więc na to, że mechanizm świadomego manipulowania innymi opanowaliśmy całkiem nieźle. Jednak znacznie gorzej przychodzi nam rozpoznać sytuację, w której to my stajemy się ofiarą manipulowania przez innych. Kiedy zachwyciliśmy się internetem pozwalającym zwykłym ludziom wiedzieć dużo więcej i dużo szybciej, sądziliśmy, że wreszcie mamy do dyspozycji niezwykle demokratyczne narzędzie, które uchroni nas przed informacyjną dezorientacją. Najwyraźniej jednak musimy pogodzić się z faktem, że nasz świat faworyzuje jednostki, które tak szybko jak to możliwe potrafią dostosować się do nowych warunków gry. Kiedy w trakcie amerykańskiej kampanii prezydenckiej w 2016 roku pojawiały się doniesienia o zaangażowaniu w wybory rosyjskich służb, wielu z nas uznawało te informacje za sensacje typowe dla tego kalibru polityki. Jednak dopiero niemal rok po wyborach, świat zaczęły obiegać coraz bardziej wiarygodne informacje o tym, że nie były to fakty wyssane z palca. We wrześniu b.r. lawinowo zaczęły się pojawiać wiadomości, że kampania prezydencka w Stanach Zjednoczonych była mocno “wspierana” przez osoby związane z Rosją. Facebook, po wcześniejszych zaprzeczeniach potwierdził, że zidentyfikował na swoich serwerach około 500 “nieautentycznych” kont powiązanych z Rosją, które stoją za wykupieniem około 5 tysięcy reklam o wartości mniej więcej stu tysięcy dolarów (*2). Chwilę później przeczytaliśmy, że państwowa rosyjska telewizja RT (wcześniej Russia Today) wykupiła około dwóch tysięcy sponsorowanych tweetów skierowanych do amerykańskich wyborców. Stacja ta wykupiła dodatkowo ogłoszenia, które miały wprowadzać w błąd w kwestii przebiegu procesu wyborczego. Cała akcja na Twiterze miała kosztować ponad ćwierć miliona dolarów (*3). Trochę dłużej kazał na siebie czekać Google, który poinformował, że rosyjscy agenci wydali dziesiątki tysięcy dolarów na ukierunkowaną reklamę na Youtube, Gmail i innych narzędziach należących do tego giganta (*4). Symulacje Facebook’a sugerują, że reklamy wykupione przez powiązane z Rosją osoby dotarły do około 10 milionów odbiorców. Washington Post wspominał również o ekspertach sieciowych, którzy znaleźli linki prowadzące do wyborczej dezinformacji na portalach Pinterest oraz Instagram.

Wiele wskazuje na to, że rosyjska próba ingerencji w wyniki prezydenckich wyborów w USA była precyzyjnie przygotowaną i zakrojoną na szeroką skalę akcją. Trzeba przyznać, że akcją bardzo skuteczną, skoro od początku nastawioną na wspieranie kandydatury Donalda Trumpa, osłabienie innych kandydatów i zaostrzenie podziałów między amerykańskimi wyborcami (*5). Nikt dzisiaj nie potrafi powiedzieć, dlaczego straciliśmy kontrolę nad reklamą w mediach społecznościowych, choć istnieją już odpowiednie regulacje prawne dotyczące reklam politycznych w radiu oraz telewizji. W Stanach Zjednoczonych przygotowywane są obecnie projekty, które pozwolą unormować polityczną promocję w mediach społecznościowych (*6). Warto jednak zdać sobie sprawę z faktu, że nikt za bardzo nie ma pojęcia jak to zrobić dobrze. Fakt, że jedno państwo próbuje ingerować w polityczne losy innego kraju, absolutnie nie dziwi. Historia zna wiele takich przypadków. Mimo wszystko, sprawiamy jednak wrażenie zaskoczonych metodami, które autorzy tych wpływowych reklam stosowali w mediach społecznościowych. Sięgając po targetowane informacje, precyzyjnie nakierowane na określone typy odbiorców, zachęcali ich lub zniechęcali do danego kandydata a nawet do samego udziału w wyborach. Analiza reklam rosyjskiej farmy trolli na Facebooku wykazała, że większość z nich koncentrowała się na pompowaniu politycznych różnic między kandydatami. Mowa o prawie do posiadania broni, strachu przed imigrantami czy kwestiach różnic rasowych. Reklamy kierowane były do osób, które wyraziły zainteresowanie takimi tematami w sieci. Wyświetlane były nie tym, którzy mogli być prawdopodobnymi wyborcami w 2016 roku, ale tym, którzy kliknęli w przycisk “lubię to” na określonych stronach (*7). Precyzyjny przekaz do konkretnych, zaaferowanych danym tematem osób, mógł więc mieć konkretne znaczenie przy podejmowaniu wyborczych decyzji. Jak wielu z nas, widząc z pozoru niewinne reklamy wpisujące się w nasze przekonania, zastanawia się, kto jest ich autorem i jaki autor ma cel? Wszyscy? Większość? Raczej w to wątpię.

Nadmierna koncentracja na wybranych szczegółach życia może powodować, że nie do końca jesteśmy świadomi całego obrazu. Całość możemy zobaczyć znacznie później, kiedy połączymy ze sobą odpowiednie kropki. Prawdziwymi klientami sporej części internetowych gigantów medialnych są ich reklamodawcy. Darmowi użytkownicy, wrzucający do sieci zdjęcia swoich zwierząt, najnowszego makijażu czy wysportowanych sylwetek na tle lśniących limuzyn, mają znacznie mniej do powiedzenia. Są niezbędni jedynie do tego, aby reklamy mogły być do kogoś kierowane. Ważniejsi są ci, którzy przynoszą zyski. Można pogodzić się z modelem targetowanych reklam, o ile chodzi o uczciwe i rzetelne informowanie o sprzedawanych produktach. Jednak czy chcemy akceptować taki model, kiedy w grę wchodzi świadome i nieuczciwe manipulowanie naszą świadomością? Czy portale społecznościowe, podczas ostatnich wyborów prezydenckich w USA, wykorzystano w taki sposób dopiero po raz pierwszy? Na ile moje własne poglądy na określone kwestie, mogą być już w jakimś stopniu wynikiem podobnych matactw? O wielu zagrożeniach technologii cyfrowych słyszymy od dawna. Czy kolejne lata zamiast przynosić nam stopniowe bezpieczeństwo, będą dostarczać jedynie kolejnych ryzyk? W ostatnich dniach obserwujemy kolejną aferę, tym razem z oprogramowaniem antywirusowym Kaspersky, które pomagało wykradać dane z komputerów na całym świecie. Wydaje się, że dzisiaj, wypowiedziane prawie dwadzieścia lat temu słowa Georgea Teneta, dyrektor CIA, są jeszcze bardziej aktualnie niż wtedy (*8):

Opieramy naszą przyszłość na zasobach, których nie nauczyliśmy się jeszcze chronić.

O ile mogę sobie wyobrazić, że za jakiś czas powstaną technologie odporniejsze na cyberataki i złośliwe oprogramowanie niż ma to miejsce dzisiaj, to raczej nie spodziewałbym się zbyt szybko systemów, które zabezpieczą nas przed manipulacją przekazu. Żądza władzy, pieniądza lub zemsta, nadal będą popychać część ludzi do fałszowania przekazu. Ryzyko przyswajania zmanipulowanych informacji jest tym większe, im mniej mamy pojęcia o dziedzinie, której dana wiadomość dotyczy. W czasach coraz ściślejszych specjalizacji, problem ten może się więc nasilać. Utopijną byłaby oczywiście próba stania się z dnia na dzień ekspertem od wszystkiego. Jednak operowanie na pojedynczych kropkach nie oznacza, że nie możemy być bardziej czujni i krytyczni wobec tego, co do nas dociera. Póki co, nic nie zwalnia nas z dociekliwego i krytycznego myślenia. Nie chodzi o to, aby przestać wszystkim ufać. Niemożliwe byłoby wtedy funkcjonowanie w społeczeństwie. Jednak większa staranność i uwaga poświęcana ogłoszeniom i reklamom, które do nas docierają, może znacznie pomóc w ocenie ich rzetelności i intencji. Już samo sprawdzenie czy przekaz posiada wyraźnie oznaczonego autora, czy jest nim wiarygodna osoba lub podmiot, czy uzasadnione są nadmierne uogólnienia lub czy ktoś inny potwierdza takie doniesienia (zwłaszcza gdy brzmią sensacyjnie), mogą nam pomóc lepiej zrozumieć rzetelność informacji. Kiedy nasze życie prywatne w coraz bardziej niezauważalny sposób może być sterowane technologią, nie możemy pozostawać zupełnie bierni. Na zbiorową świadomość składają się miliardy pojedynczych poglądów, opinii, odczuć czy emocji, coraz dokładniej połączonych światłowodami. Od jakości każdego pojedynczego osądu zależy nasze jutrzejsze otoczenie. Czy szczycąc się tak niezwykle rozwiniętym mózgiem pozwolimy – niekiedy z czystego niedbalstwa – aby sterowanie naszymi poglądami przejęła wyłącznie cyfrowa rzeczywistość? Czy odpowiada nam rola internetowo nadzorowanych e-Marionetek? Technologie potrafią być zarówno pożyteczne jak i szkodliwe. Troszczmy się świadomie o jakość naszych codziennych wyborów.

W artykule wykorzystano następujące źródła:
Poleć innym
LinkedIn
Facebook

Dodaj komentarz

Twój adres e-mail nie zostanie opublikowany. Wymagane pola są oznaczone *