Od dawna należę do zwolenników niezwykle śmiałej teorii spiskowej, która zakłada, że życie człowieka na ziemi staje się coraz bardziej skomplikowane. Oczywiście przy założeniu, że człowiek aktywnie uczestniczy w życiu społecznym. Mechanizmy odpowiadające za funkcjonowanie światowych gospodarek, globalne sieci przepływu towarów i usług czy wymiana informacji politycznych i gospodarczych, to dzisiaj niezwykle skomplikowana i w wielu miejscach trudna do zrozumienia układanka. Ogromny poziom komplikacji obserwujemy w produktach użytkowych, których z roku na rok chcemy mieć coraz więcej. Już nieliczne z nich jesteśmy w stanie naprawić bez udziału fachowca i specjalistycznego sprzętu serwisowego. Świat wymaga coraz większej ilości ekspertów, w coraz bardziej rozdrobnionych branżach. Wiele codziennych decyzji w firmach i instytucjach, wymaga równoczesnego udziału dużego grona specjalistów.
Idąc tym tokiem rozumowania zacząłem się zastanawiać, dlaczego tak ważne decyzje jak wybory głowy państwa lub parlamentarne, nie wymagają w żaden sposób od wyborców coraz większej wiedzy i specjalizacji? Czy wynik demokratycznych wyborów powszechnych, nie powinien zależeć od stopnia wiedzy głosujących? Przynajmniej w jakimś zakresie. No bo jeżeli jednym z priorytetów po wyborach ma być na przykład restrukturyzacja szkolnictwa, to zapewne warto głosować na kandydata, którego zaplecze ma wybitnych specjalistów w dziedzinie edukacji. Ale skoro głosujący obywatel sam nie ma żadnej wiedzy w tym zakresie, to zapewne wybór będzie podyktowany innymi pobudkami niż fakty. Nie jestem na szczęście odosobnionym przypadkiem, który zauważył ten mankament demokracji, choć wydaje mi się, że im bardziej świat gna do przodu, tym bardziej niedoskonałość ta staje się wyraźna. Brak niezbędnej wiedzy głosujących, to temat stary jak sama demokracja. Jednym z pierwszych, którzy dostrzegali problemy demokracji był Platon. Sporo później bo w XIX wieku John Stuart Mill sugerował nawet konkretne rozwiązanie, polegające na zapewnieniu obywatelom z wyższym wykształceniem dodatkowych głosów. Mill dostrzegał zagrożenie dla demokracji z jej własnej strony. Uważał, że może prowadzić do przekształcenia się w dyktat większości. Czy dzisiaj w związku z olbrzymią wiedzą jaka jest potrzebna aby otaczający świat rozumieć i nim zarządzać, taki dyktat nie zagraża nam bardziej niż kiedykolwiek wcześniej?
W ostatnim czasie w wielu miejscach na świecie obserwujemy zaskakujące zwroty polityczne. To moim zdaniem właśnie przykłady dyktatu większości. Jednak “większości” w tym niekorzystnym dla dzisiejszych demokracji znaczeniu. Im trudniejsze stoją przed nami problemy do rozwiązania, tym mniejsza ilość obywateli ma wiedzę na temat tego, jak próbować je rozwiązywać. Jeżeli wyborców z odpowiednią wiedzą jest niewielu, to należy się spodziewać, że statystyczna większość głosujących podejmie decyzje na innej podstawie niż merytoryczna. Dodatkowo, kiedy spora część obywateli nie rozumie złożoności określonych zjawisk czy procesów, w naturalny sposób buntuje się przeciwko nim, bardzo łatwo utożsamiając się z chwytliwą propagandą politycznych magików, którzy albo sami znajdują się po stronie mniej wiedzących, albo próbują na niewiedzy innych zbić polityczny kapitał. W czasach kiedy świat nie potrzebował być ze sobą aż tak bardzo połączony jak dzisiaj, demokracja posiadała znacznie prostsze do zdefiniowania cele. Dzisiaj mamy z tym dużo większy problem. Wszystko wskazuje na to, że człowiek dopóki nie zostanie do tego zmuszony, nie zechce zwolnić tempa rozwoju cywilizacji. Skoro więc to permanentny postęp będzie definiować nasze codzienne problemy, to czy nie powinniśmy wrócić do pomysłów, aby wiedzący więcej mieli więcej do powiedzenia? Czy demokrację może zastąpić epistokracja? Tego terminu po raz pierwszy użył David Estlund, profesor filozofii w Brown University, określając nim wybraną grupę społeczną, która sprawuje władzę dzięki wiedzy, adekwatnej do rozwiązywania określonych problemów (*1).
Za sprawą wydanej w tym roku książki Jason’a Brennan’a -“Against democracy” – epistokracja coraz częściej pojawia się w mediach. Może jeszcze nie w naszych, ale w tych za wielką wodą. Piszą o niej w ostatnich miesiącach The Washington Post (*2), The New Yorker (*3), Los Angeles Times (*4) i wiele innych. Czy to w jakikolwiek sposób może zachwiać fundamentami klasycznej demokracji w miejscach, gdzie udało się jej zaistnieć? A może to sama demokracja wysyła w naszym kierunku sygnał, że potrzebuje pomocy? Może lada moment sięgniemy po zupełnie nowy model władzy społecznej, ale zanim to zrobimy, wystarczy jedynie podnieść nasze kompetencje przed ustawieniem się w kolejkach do urn? Moglibyśmy na przykład spróbować przygody z demokracją deliberatywną (dyskursywną). Jak twierdzi Mark Leonard (*5) jej mechanizmy wykorzystują w niektórych społecznościach w Chinach. Demokracja deliberatywna zakłada zwiększanie świadomości obywateli przed podejmowaniem przez nich decyzji, poprzez organizację zakrojonych na szeroką skalę debat, mających podnieść ich świadomość w określonych zagadnieniach. Ma uzupełniać powszechne kształtowanie się opinii obywateli, dając równocześnie okazję władzy, na znacznie dokładniejsze zebranie opinii i oczekiwań społecznych w bezpośrednich kontaktach z obywatelami. Ale czy my dzisiaj na pewno potrzebujemy formy pogłębionych debat merytorycznych? Czy mamy na to ochotę i przede wszystkim czas? Czy gdzieś ta wszechobecna specjalizacja nie podpowiada nam, że właśnie po to wybieramy ekspertów od ekonomii czy polityki, aby odwalili za nas całą robotę, ponieważ są od nas znacznie lepsi w te klocki? Czy to jednak tak działa? Czy nam, pojedynczym osobnikom, nie powinno bardziej zależeć na podnoszeniu własnej wiedzy i świadomości?
Zarzucając demokracji niedoskonałość wiedzy tłumu, trzeba pokreślić, że epistokracja i demokracja deliberatywna również nie są wolne od wad. Pomagają rozwiązywać pewne problemy a potęgują inne. Preferując w epistokracji określone grupy społeczne względem innych, pozbawiamy w imię słuszności poglądów grup uprzywilejowanych, prawa do równoprawnego funkcjonowania w społeczeństwie mniej wyedukowanych obywateli. Dodatkowo, jak pokazuje historia, nie zawsze grupy wybitnych specjalistów mają rację. Z kolei w demokracji deliberatywnej zawsze istnieje ryzyko, że osobiste poglądy osób prowadzących i koordynujących debaty, będą miały wpływ na opinie pojedynczych wyborców. Demokracji deliberatywnej zarzuca się również ogromne koszty, które za sobą pociąga. Kiedy dzisiaj w grze pojawia się magiczne słowo koszt, konkluzji można się łatwo domyślać. Porównywanie odmian demokracji staje się jeszcze trudniejsze, kiedy zauważymy, że demokracja dysponuje pewnymi elementami epistokratycznej ideologii. Są nimi spore rzesze specjalistów i doradców w poszczególnych ministerstwach, placówkach rządowych i urzędach, w dobrze działających demokracjach również organizacje pozarządowe. Choć nie mają one uprzywilejowanych głosów, nie można im odmówić znacznego wpływu na kształtowanie wiedzy w społeczeństwie. Oczywiście o ile posiadają odpowiednie kompetencje i obiektywnie wypełniają swoje demokratyczne obowiązki. Mimo wielu pomysłów na eksperymenty z demokracją, w wielu miejscach na świecie, nie udaje się uzyskać zadowalających efektów w podnoszeniu wiedzy obywatelskiej, wiedzy, która przystawałaby do tempa rozwoju współczesnego świata. Czy to zatem nie tak, że problemów z naszą ignorancją społeczno-polityczną nie jest w stanie rozwiązać żaden system, o ile my sami nie zaczniemy przykładać należytej troski do własnej edukacji? Nie mam na myśli wyłącznie edukacji w sensie konkretnych zagadnień czy dziedzin, ale bardziej w sensie pracy nad świadomością człowieka – już od najmłodszych lat – aby zaszczepić w nim chęć do samodzielnego zdobywania wiedzy, chęć do dociekania przyczyn obserwowanych zjawisk. Nie tyle podsuwania konkretnych rozwiązań, co nauczania, w jaki sposób się uczyć.
Dzisiaj, kiedy jest nas na świecie tak wielu, kiedy jemy i pijemy coraz więcej, kiedy produkujemy coraz większe góry odpadów, kiedy chcemy kupować więcej niż do tej pory, nie możemy udawać, że najbardziej palące problemy wokół nas rozwiążą się same. Nie rozwiąże ich w pojedynkę również żaden, nawet najprzedniejszej urody polityk. Problemy bezrobocia, wyżywienia, starzejących się społeczeństw, epidemii, kryzysów finansowych, szkolnictwa czy ocieplenia klimatu, muszą być analizowane w bardzo szerokim kontekście, z zaangażowaniem wszystkich stron oraz dostępnych technologii, środków i umysłów, jakie mamy do dyspozycji. To wymaga dużej wiedzy, świadomości oraz pokojowej współpracy. Tylko wtedy, kiedy zdamy sobie sprawę, że demokracja wymaga naszego pełnego zaangażowania i świadomości, będziemy mogli w pełni korzystać z jej siły.
Kiedy zacząłem snuć rozważania na temat demokracji i konieczności wzmocnienia wiedzy o otaczającym nas świecie, od razu przyjąłem równoległe założenie, że moje wnioski i pytania mogą być naiwne i chybione. Może skoro najważniejszą siłą demokracji jest równoprawność każdego głosu obywatela, to nie powinniśmy się dziwić żadnemu przejawowi demokracji i absolutnie przy niej nie majstrować. Jeżeli reprezentuje ona wypadkową wszystkich możliwych ścierających się ze sobą sił w danym momencie, to jakikolwiek wpływ na poziom wiedzy obywatelskiej byłby w stosunku do demokracji nadużyciem. Być może właśnie tak jak jest, jest dobrze. Może obserwowane zawirowania w różnych okresach demokracji są jedynie siłami, które pozwalają jej się na chwilę nad samą sobą zastanowić? Może nieoczekiwane zaskoczenia są w pewnym sensie zaworem bezpieczeństwa przed odwrotnymi skrajnościami, czymś na wzór samooczyszczającej siły, autokorekty? Zacząłem się również zastanawiać, czy w coraz ciaśniejszych zbiorowiskach demokratycznych, tak mocno obciążonych coraz bardziej skomplikowanymi obowiązkami codziennymi, my ludzie, nie będziemy chcieli poświęcać zbyt wiele czasu na zajmowanie się funkcjonowaniem samych zbiorowisk? Może, jak niejednokrotnie pokazywała ewolucja zachowań, będziemy woleć działać bez głębszego zrozumienia szerszego kontekstu, małpując jedynie określone zachowania społeczne od innych, którzy pozostają w zasięgu naszego wzroku? Coś na wzór komunikacji w gigantycznej ławicy szpaków lub sardynek. Zysk z oszczędności czasu koniecznego na roztrząsanie przez każdego osobnika aktualnej sytuacji, można lepiej spożytkować na zdobywanie pokarmu. Taka forma zbiorowej mądrości wymaga jedynie błyskawicznego, a więc mniej przemyślanego działania, jeżeli w naszym bezpośrednim otoczeniu zauważymy jakiś nagły sygnał.
Szpaki potrafią tworzyć jesienią ogromne zgrupowania liczące nawet około miliona osobników. Przemieszczające się niezwykle hałaśliwie olbrzymie ławice tych ptaków, potrafią tworzyć na niebie zachwycające kształty, które dodatkowo ewoluują w czasie. Celowo nie nazywam tych zgrupowań stadami, ponieważ stado ma określoną strukturę i hierarchię. W ławicy wszyscy są równoprawni niczym w prawdziwej demokracji. Zarówno w locie jak i podczas żerowania, nagły ruch jednego osobnika może spowodować natychmiastową reorganizację całej grupy. Dzieje się tak na przykład wtedy, kiedy jeden z ptaków dostrzeże drapieżnika. Błyskawiczne dopasowanie się reszty do nagłego zwrotu jednego osobnika, jest najlepszą z możliwych strategii w takiej ławicy. Zachowanie całej grupy potrafi się niespodziewanie wyłaniać, z zachowań niewielu pojedynczych osobników. Prowadzone w 2010 roku badania na Uniwersytecie w Rzymie wykazały, że każdy z osobników obserwuje jedynie zachowanie do siedmiu swoich sąsiadów, niezależnie od wielkości grupy.(*6) Dodatkowo badacze ustalili, że zmiana prędkości jednego osobnika automatycznie wpływa na zmianę prędkości całej ławicy, niezależnie od odległości między ptakami. Zysk dla pojedynczego ptaka, wynikający z nieangażowania się w ocenę zachowania całej grupy, jest oczywisty. Pojedyncze szpaki nie muszą trwonić czasu na skomplikowanych rozmyślaniach o funkcjonowaniu całej ławicy. O czym zatem myślą? Czy tylko o pokarmie i reakcjach siedmiu najbliższych sąsiadów? Czy tak prosty model zachowania “na sąsiada” można uznać za głębszą mądrość zbiorową? Czy w zamian za pojedyncze osobniki mądrzej “myśli” cała grupa? O czym i jak może myśleć milion szpaków? Siłę takiego zachowania zrozumiesz znacznie łatwiej i szybciej, oglądając przykładowe krótkie filmy, które zamieściłem na końcu artykułu. W coraz ciaśniejszych demokracjach może taka właśnie strategia będzie lepsza również dla nas. Brak nadmiernego angażowania się w dokształcanie społeczno-gospodarcze, będziemy rekompensować szybkim naśladowaniem tego, co zrobią ci, którzy znajdują się w naszej bezpośredniej bliskości. Czy będziemy ufać “sąsiadom” w naszym ludzkim stadzie szybciej niż kiedyś? Ufać bez zbędnego roztrząsania spraw i nudnych debat?
Nie mam złudzeń, że w bioróżnorodnym świecie, nie ma jednego uniwersalnego rozwiązania wszystkich problemów człowieka. Zresztą gdyby tak było, to prawdopodobnie bylibyśmy bliżsi aktualnej wersji sztucznej inteligencji, niż kimś, za kogo z dumą się uważamy. Wiem, że demokracja nie jest doskonała, ale myślę, że nadal jest najlepszą z możliwych opcji, jakie mamy do dyspozycji. Jednak to nie jest tak, że samo spisanie zasad organizacji społeczeństwa, wyręczy nas z osobistego myślenia i ciągłego angażowania się w próby zrozumienia zmieniającego się świata. Nie potrafię znaleźć jednoznacznych odpowiedzi na wiele trudnych pytań z demokracją w tle. Zresztą gdybym potrafił, zapewne sam bym się przestraszył własnego odkrycia. Z pytaniami tymi nie radzą sobie od wieków najtęższe umysły filozofów czy politologów. Postawiłem jedynie szereg starych jak świat pytań, które włóczą się ostatnio coraz częściej po mojej głowie. Nie mam nic przeciwko szpakom, to fascynujące ptaki, jednak byłoby mi żal, gdyby prawdziwa demokracja została definitywnie zastąpiona bezrefleksyjnym naśladownictwem innych.
źródło: wildaboutimages https://www.youtube.com/watch?v=M1Q-EbX6dso
źródło: Paul Dinning https://www.youtube.com/watch?v=Sncc2N6TeZ0