Tak, wiem! Wszyscy jesteśmy świadomi, jak ważne są innowacje dla firm. Weszły do kanonu myślenia wielu przedsiębiorców do tego stopnia, że stały się wręcz wartością marketingową, nawet jeżeli nie mają pokrycia w faktach. Wiele wystąpień, które mamy okazję wysłuchać na konferencjach, pokazuje jak bardzo firmy doceniają marketingowe znaczenie innowacji. Marketingowe? No tak! Jednak nawet jeżeli tylko marketingowe, to i tak jest to dobry znak, ponieważ pokazuje, że pomimo tego iż w wielu firmach nie radzą sobie z nimi najlepiej, to mimo to uważają że byciem innowacyjnym warto się chwalić. Internet, prasa, inne media, ulotki reklamowe, artykuły firmowe, wywiady i wszystko co o nowościach firmowych traktuje, pełne jest innowacyjnych sensacji. Patrząc na tytuły wielu projektów, zwłaszcza tych dofinansowywanych ze środków unijnych, można wręcz odnieść wrażenie, że cała Polska to kolejna wielka “dolina krzemowa”. Dolina tak wielka, że niestety prawie zapaść w ziemi, jeżeli o innowacje chodzi. Według indeksu innowacyjności Innovation Union Scoreboard 2014, Polska zajęła czwarte miejsce od końca, plasując się jedynie przed Bułgarią, Łotwą i Rumunią (*1). Od europejskich liderów dzieli nas więc ponad dwadzieścia pozycji. W rankingu światowym jest znacznie gorzej. Nie umniejszam tutaj roli części genialnych polaków, którzy dzięki swoim wspaniałym pomysłom rozpychają się łokciami globalnie. Mam na myśli jedynie statystyki, a więc średnią, która w mniej lub bardzie doskonały sposób pokazuje innowacyjność na naszym rodzimym rynku. Rozmawiając z wieloma menedżerami słyszę, oprócz tego że ich firmy są oczywiście bardzo innowacyjne, że tak naprawdę myślenie i działania innowacyjne to bardzo trudna rzecz. Wszyscy sądzimy że świat biznesu stał się tak skomplikowany, że kolejne istotne zmiany wymagają gigantycznych budżetów, zaawansowanych laboratoriów i niesamowicie kreatywnego personelu. Kreatywnych ludzi w firmach można zaś policzyć na palcach jednej ręki. Istniejące struktury organizacyjne, zaprogramowane na generowanie coraz większych przychodów w najbardziej dochodowych obszarach, stoją w opozycji do myślenia w kategoriach innowacji. Wszak lepsza przecież teoretycznie przewidywalna stabilność niż ryzyko strzału kulą w płot. A może to zwyczajny strach przed utratą kilku przysłowiowych złotych, tak potrzebnych do zamknięcia aktualnego planu przychodów, bez którego przestalibyśmy się móc chwalić pozycją mocnego gracza w branży? Cóż wtedy pomyśleliby nasi konkurenci? Jak zachowaliby się inwestorzy i właściciele? Nikt przecież nie ocenia innych w biznesie na podstawie skłonności do eksperymentowania, ale raczej na podstawie twardych sukcesów. Nikt w momencie eksperymentowania, jednak w przypadku braku eksperymentów kończących się dla części firm śmiercią, ocenia już każdy. Ale czy ktokolwiek z budujących te powszechne opinie zadaje sobie trud, aby zliczyć miliony nieudanych prób, które doprowadziły wiele rewolucyjnych projektów do wielkich sukcesów?
Trudno oprzeć mi się wrażeniu, że żyjąc w czasach obecnego dobrobytu, zapominamy jak wyglądało życie człowieka przez większość jego historii. Oczywiście wiem że wszyscy narzekamy na wiele problemów, chcąc aby życie było jeszcze wspanialsze. Jednak doskonaląc przez ostatnie dekady naszą strefę osobistego komfortu, uznaliśmy jako ludzkość, że to co najważniejsze to obrona status quo. Dotyczy to zarówno naszego komfortu w obszarze prywatnym jak i biznesowym. Polacy, którzy przez ostatnich dwadzieścia pięć lat dźwigali transformację ustrojową na własnych barkach, na początku w naprawdę trudnych warunkach, zrobili już tak wiele, że trudno im się dziwić, iż oczekują w tym wyścigu odrobinę wytchnienia. Poza tym bardzo łatwo można dojść do wniosku, że metody, którymi udało się zrobić tak wiele pomimo ogromnych trudności, tym bardziej muszą być skuteczne w okresie spokoju i dobrobytu. Cóż, mamy niestety pecha, że nasza transformacja zbiegła się w czasie z ogromną prędkością ekonomiczną, jakiej zaczął nabierać cały świat. Chciałbym jednak zauważyć, że myślenie w kategoriach innowacji nie jest wyłącznie sztuką, którą wymyślił po raz pierwszy świat biznesu. Co prawda to wolny rynek uzmysławia nam dzisiaj jej ważne znaczenie, jednak moszcząc sobie komfortowe legowisko w obecnej czasoprzestrzeni społeczno-ekonomicznej, zapominamy że człowiek jest organizmem żywym, który ewolucyjnie nie mógłby zaistnieć, gdyby nie innowacja, jako siła napędowa stanowiąca o przetrwaniu dowolnej formy życia.
Nie mam na myśli wyłącznie innowacji inkrementalnych towarzyszących całej drodze ewolucji życia na ziemi, które pozwalały na adaptację organizmów do zmieniających się warunków otoczenia. To oczywiście podstawowa siła doboru naturalnego, jednak to cecha, która czy tego chcemy czy nie, zadziała w świecie konkurencji prawie zawsze. Jeżeli nie dotrzymamy kroku zmianom, które zachodzą wokół nas, zwyczajnie nie przetrwamy. Stąd więc w przedsiębiorstwach tak wiele innowacji krokowych, tych najprostszych, pozwalających pozostawać ciągle w grze. Obserwowana silna obrona strefy komfortu i próba zachowania status quo sugeruje mi jednak, że wielu przedsiębiorców zatrzymałoby najchętniej świat w miejscu, aby nie musieć podejmować tak wielu ryzykownych decyzji i nie musieć żyć w permanentnym stresie konieczności generowania skokowych zmian. Firmy sprawiają często wrażenie, jakby najbardziej komfortowym stanem była dla nich stagnacja i akceptacja jedynie słusznych, “najlepszych” rozwiązań, które zbawią cywilizację przed stresem niepewności. Jakże często słyszymy krytyki wielu rzekomo nieefektywnych rozwiązań w danej branży czy ogólnych praktyk biznesowych i opowiadamy się za jedynie poprawnym modelem funkcjonowania określonych procesów i interakcji. Równie chętnie ekscytujemy się najlepszymi, sprawdzonymi (w przeszłości) rozwiązaniami, które podświadomie uznajemy za panaceum na wszelakie problemy przyszłości. Zmęczeni koniecznością dostosowywania się do zmieniającej się rzeczywistości, najchętniej przywitalibyśmy nowy światowy ład, w którym wszyscy będziemy stosować te same metody efektywności produkcji, zarządzania zapasami, przepływu informacji, docierania do klientów, realizacji zamówień czy obsługi reklamacji. Stąd jednak jedynie o krok do totalnej unifikacji firm, produktów i usług. Niewielki wręcz krok do Huxley’owskiego zunifikowanego nowego wspaniałego świata, świata, który stanowiłby punkt zwrotny w naszej ewolucji. A przecież to właśnie ta najbardziej skomplikowana różnorodność niezliczonych interakcji między miliardami istot żywych, pozwala nam na życie znacznie bogatsze w emocje, wrażenia, odczucia czy pozytywnie napędzającą niepewność. Pozwala na życie, które pełne jest zwrotów akcji, a przez to nabiera większego sensu. Dzięki możliwościom świadomych wyborów, o ile te istnieją, jesteśmy bardziej świadomi naszej ludzkiej samoświadomości.
Wyobraźmy sobie sytuację, w której jako cywilizacja opracowaliśmy już najlepsze recepty na wszystko co możliwe. Wiemy jak powinna wyglądać perfekcyjnie zorganizowana firma, jak z dokładnością do sekundy powinien pracować menedżer czy właściciel firmy, jak powinien wyglądać najdoskonalszy samochód, komputer czy wyciskarka do czosnku. Potrafimy również “zaprogramować” jedynie słusznego pracownika, ucznia, lekarza czy doradcę. Czy takie życie oznaczałoby kolejny, wyższy niż obecnie, poziom naszej świadomości i samozadowolenia? Przecież działania firm to nic innego jak ewolucyjny wyścig. Co zatem kiedy wszyscy, posiadający identyczny produkt, wysłalibyśmy do potencjalnych klientów dokładnie tak samo wyszkolonych sprzedawców? Co kiedy wszyscy ze sprzedawców przedstawili by klientowi dokładnie w ten sam sposób tak samo wyglądający produkt? Czy miałoby to jakikolwiek sens? Która z firm wygrała by współzawodnictwo? I co najważniejsze, który z klientów oczekiwałby takiego stanu? Brak możliwości wyboru oznaczałby zapewne dla konsumenta ogromną traumę, pozbawienie jakichkolwiek pozytywnych emocji i utratę wiary w inne, lepsze jutro. Czy dążenie do komfortu bazującego na stagnacji jest naprawdę tym, czego przedsiębiorcy oczekują? Czy obrona naszej świadomości przed koniecznością zmian, jako jednego z kluczowych elementów naszego doskonalonego przez miliony lat świata, jest naprawdę słuszną dla człowieka strategią? Oczywiście z punktu widzenia pojedynczych, niektórych jednostek biznesowych, dążenie do zatrzymania zmian może być strategią korzystną. Jednak miliony innych, aby podjąć ewolucyjną rywalizację biznesową, zmuszone będą do oparcia swojej egzystencji o konieczność bycia innym. Być może doprowadzi to sytuacji, w której będziemy mieć do czynienia z dwoma rodzajami firm. Jedne trwać będą przy swoich dotychczasowych metodach, w tradycyjny sposób popychając coraz to większy ciężar codziennego biznesu pod przysłowiową górę. Inne, zachwycone tym co można wymyślić nowego, porwane zostaną przez wir najnowszych trendów, w kierunku tego co nieprzewidywalne. Patrząc na szanse jednych i drugich, wygra zapewne statystyka napędzana potrzebami i emocjami zwykłego człowieka. Warto więc uwierzyć w ludzkie, wewnętrzne oczekiwania zmian. Warto uwierzyć w konieczność innowacyjnego myślenia. Uwierzyć w sposób inny niż konieczność sięgania po argumenty marketingowe. Zmiana jest bowiem naszą ewolucyjną potrzebą, bez której stracilibyśmy sens życia.