Świat obiegła niedawno wiadomość o tym, że Chiny zakazały reklamowania dóbr luksusowych. Reklamy zachęcające do kupna towarów określanych jako dobra „wysokiej klasy”, „luksusowe”, „najlepsze” czy „doskonałe” mają zostać zakazane, ponieważ w opinii ekspertów zakłócają społeczną harmonię. Domyślając się od samego początku rzeczywistych pobudek takich działań, jako zwolennik wolnorynkowej wolnej amerykanki ucieszyłem się na początku, że Chińczycy na własne życzenie spowalniają przekraczanie budowanego przez niezliczone pokolenia muru. Jednak tak się złożyło, że mniej więcej w tym samym momencie wróciłem z kilku różnych konferencji dedykowanych logistykom, na których miałem okazję wysłuchać wielu wystąpień. Cóż, tak jak w większości konferencji, tylko część wystąpień mogę uznać za interesujące i pobudzające moich kilka szarych komórek do myślenia. Analizując dalej, bez nadmiernej podejrzliwości, chińskie innowacje w dziedzinie gospodarki wolnoreklamowej, zauważyłem nagle wspólny mianownik tych dwóch światów. Zdałem sobie sprawę z głównych wniosków, jakie wyniosłem z większości wystąpień, których wysłuchałem. Zdecydowana większość prezentacji miała na celu jeden główny przekaz: produkty naszej firmy są „najlepsze”, „wysokiej klasy”, „doskonałe”, itp., itd. Okładając się dalej z własnymi myślami, doszedłem do wniosku, że paradoksalnie, z zupełnie innych powodów, gdyby takie rozporządzenie wprowadzić w Polsce, to przyniosłoby ono pozytywne zmiany i może mielibyśmy szansę stać się państwem środka… w naszym przypadku Europy. Naturalny dobór w gospodarce oraz walka o byt powinna przecież wpływać na znaczącą różnorodność zachowań, a tymczasem wielu z nas doszło jedynie w swoim przekazie reklamowym do powtarzania na prawo i lewo „we are simply the best”. Proszę jednak nie osądzać mnie zbyt pochopnie. Absolutnie nie mam tu na myśli, abyśmy w stylu „Kongresu futurologicznego” Stanisława Lema naćpali się dobrym zaczynając głosić swoją niedoskonałość, prosząc swoich klientów o wybaczenie. Moim marzeniem jest jedynie zmiana roli współczesnych służb reklamowo-marketingowych w tak ważnym obszarze, jakim jest komunikacja firmy z otoczeniem.
W rozmowach z wieloma menedżerami do spraw marketingu i reklamy dowiedzieć się można, jak wielkie budżety potrzebne są na poprawny przekaz roli, misji i specyfiki firmy. Niezależnie jednak od ilości wydanych na ten cel milionów komunikat końcowy bardzo często brzmi tak samo: „nasza firma jest najlepsza” i niewiele więcej poza tym. Gdzieś po drodze zagubiono oryginalność, innowacyjność, unikatowe elementy przewagi konkurencyjnej czy wreszcie doniosłe osiągnięcia. Dlaczego nie stać naszych firm na promocję tego, co dla potencjalnego klienta jest wartością najważniejszą? Nie do wiary, że tak wiele firm odnoszących duże sukcesy nie posiada charakterystycznych, wyjątkowych cech i rozwiązań, które znacznie trafniej budowałyby ich wizerunek w oczach klientów. Dlaczego więc nikt o tym nie mówi? Kto jest odpowiedzialny za wzniesienie tego Wielkiego Muru Chińskiego pomiędzy służbami marketingowymi i operacyjnymi? Być może ścisły podział obowiązków pomiędzy tymi działami doprowadził do powstania dwóch różnych światów? Skoro więc siły marketingu nie dopasowują się do oczekiwań współczesnych odbiorców, moim zdaniem wprowadzenie stosownej ustawy zakazującej promocję bycia najlepszym przyniosłoby zapewne i w naszym kraju powiew świeżej bryzy. Nie martwiłby mnie nawet fakt, gdyby ustawa w naszej rzeczywistości była tak zawiła, że przez najbliższe kilka lat promocją i reklamą musieliby zająć się sami prawnicy. I to byłoby coś! Nareszcie jakaś zmiana! Co prawda, nadal nieczęsto można by było słyszeć o konkretnych rozwiązaniach czy znaczących innowacjach, ale za to moglibyśmy odwoływać się w nieskończoność od mało kreatywnych wystąpień oczekując poprawy w kolejnych instancjach. Poza tym za kilka lat ustawę i tak by przecież zmieniono, więc nie ma się czego obawiać.