Ekonomia oparta na dzieleniu się (sharing economy) jako silny i nazwany trend pojawiła się w naszej świadomości stosunkowo niedawno. Jednak samo zjawisko dzielenia się dobrami z innymi, towarzyszy człowiekowi od niepamiętnych czasów. Zwana również wspólną lub współdzieloną konsumpcją (collaborative consumption) często przedstawiana jest jako przeciwieństwo ekonomii opartej na posiadaniu dóbr na własność. To niezwykle pozytywny sygnał jeżeli współczesny człowiek, tak silnie zainfekowany konsumpcjonizmem i przedkładający “mieć” nad “być”, zaczyna myśleć w kategoriach konsumpcji współdzielonej. To zapewne jeden z ważnych kroków ludzkości w dążeniu do zrównoważonej gospodarki zasobami naturalnymi. Nic więc dziwnego że o sharing economy słyszymy coraz częściej. Pojawia się coraz więcej firm wpisujących się w taki model działań. Choć trend ten niesie spore korzyści dla cywilizacji, to jednak jedna rzecz nie daje mi spokoju. Otóż wkładanie wszelkich przejawów sharing economy do jednego worka opatrzonego naklejką “zbawienie ludzkości”, uważam za mocno przesadzone. Przykłady ze świata ekonomii dzielenia się, opatrywane są zbyt często nader patetycznymi etykietami, takimi jak szlachetne, sprawiedliwe, uczciwe czy bezinteresowne. Słysząc o nowych przejawach tego trendu cieszę się, że współdzielenie dóbr pomoże rozwiązać przynajmniej część trapiących nasz świat problemów. Jednak dostrzegając różnorodność i złożoność tego nurtu, wolałbym nazywać rzeczy po imieniu, nie ulegając nadmiernym złudzeniom. Pomóc mogą nam przede wszystkim te rzeczy i zjawiska, które lepiej poznamy i rozumiemy.
Osoby pamiętające czasy PRL’u, gospodarkę dzielenia się w pewnym stopniu przećwiczyły już dawno temu. Nie mając dostępu do Ubera, nastawieni bardziej empatycznie do społeczeństwa kierowcy, którzy dysponowali wolnym miejscem w samochodzie, zatrzymywali się na przystankach i zabierali ze sobą innych. Prospołeczni właściciele pojazdów silnikowych mieszkający na dalekiej prowincji, udostępniali w razie potrzeby swoje pojazdy sąsiadom, kiedy konieczny był na przykład transport chorego do lekarza. Szczęśliwi posiadacze paszportów nie planowali swoich noclegów w oparciu o Airbnb, lecz dzięki trudnej dzisiaj do wytłumaczenia młodszym pokoleniom sieci “znajomości analogowych”. Zawsze byli w stanie znaleźć znajomego znajomych, który użyczył im noclegu w Paryżu, Londynie czy innym Madrycie. Wszyscy wiemy że ludzkość zmuszona była radzić sobie z niedoborem rzeczy w trudnych chwilach od momentu, odkąd zrozumiała i zaakceptowała zjawisko własności. Umiejętność dzielenia się traktuję więc osobiście jako cechę standardowego wyposażenia społecznie funkcjonującego Homo sapiens. Modną obecnie sharing economy dzieli oczywiście od jej wcześniejszych form bardzo wiele. Jedną z ważniejszych różnic jest moim zdaniem to, iż dzielenie się dobrami wykorzystywane jest obecnie również w warunkach nieźle radzących sobie ekonomicznie społeczeństw. Czy jest to może wyraz pogłębiających się różnic w posiadaniu i tym samym jedyna szansa aby część populacji w ogóle miała dostęp do określonych dóbr? A może to jedynie kolejny ciekawy mechanizm, który daje możliwość jeszcze większej konsumpcji tym, którzy finansowo radzą sobie całkiem nieźle? Jeżeli to również ten drugi przypadek, to zapewne grono beneficjentów poszerzy się szybko o wielu pomysłowych przedsiębiorców, tworząc bardzo rozległy i skomplikowany ekosystem. Z tego właśnie powodu uznałem, że warto zastanowić się trochę dłużej nad każdym przejawem współdzielonej konsumpcji. Nie każdy model okrzyknięty przez media lub autorów za niezwykle innowacyjny i zbawienny dla świata, charakteryzuje się wzniosłymi celami. To wspaniale że sharing economy zaczyna zataczać coraz większe kręgi. Uznając jednak bezkrytycznie każdy rodzaj biznesu budowanego wokół tego modelu, za działania głównie na korzyść mniej posiadających warstw społecznych, możemy poczuć się w przyszłości trochę rozczarowani.
Szukając przykładów współdzielonej konsumpcji najczęściej natrafiamy na takie firmy jak Uber, Etsy czy Airbnb. Inne, o których jest równie głośno to na przykład Elance, WyzAnt albo Handy. Większość z nich odnosi duże sukcesy a niektóre jak Uber czy Airbnb, zaskakują ogromnym tempem rozwoju oraz oszałamiającymi wycenami rynkowymi. Trudno więc sobie wyobrazić, aby w równie szybkim tempie nie wytworzyły ekosystemu powiązanych ekonomicznie obiektów. Obiektów o bardziej szlachetnych pobudkach jak i tych nastawionych wyłącznie na zysk. Jeżeli firma oferująca zarobek w zamian za wynajem mojego mieszkania pozwala mi na tym zarobić, to dlaczego nie zainwestować w dodatkowe mieszkanie wyłącznie na wynajem? A może w mieście o dużym zapotrzebowaniu na przejazdy pasażerskie warto kupić używany samochód i zatrudnić do pracy kierowcę? W podejściu takim nie ma oczywiście nic złego, jednak tego typu rozwój wydarzeń przenosi punkt ciężkości w kierunku mniej patetycznego biznesu o charakterze zwykłego katalizatora ekonomicznego. Przecież zarówno eBay jak i Allegro na samym początku swojej przygody chciały pomóc w pozbyciu się starych i niepotrzebnych rzeczy, w zamian za niewielkie pieniądze. Dzisiaj ogromna część towarów jakie tam znajdziemy, to artykuły zupełnie nowe, sprzedawane przez firmy. Zarówno przez firmy duże jak i te jednoosobowe, które działają wyłącznie w obrębie eBay i Allegro. Co zatem stoi na przeszkodzie, aby z czasem Uber, Airbnb i inne podobne przedsiębiorstwa stały się bardziej typowymi katalizatorami i zdjęły połyskujący dzisiaj z daleka szyld sharing economy? Oczywiście nadal będziemy mieć do czynienia z modelem współdzielenia rzeczy, jednak etykiety takie jak szlachetność czy bezinteresowność będą delikatnie mówiąc na wyrost. Szlachetność ta doznaje dodatkowo uszczerbku w wyniku wielu problemów związanych z redukcją miejsc pracy. To oczywiście problem typowy dla większości innowacyjnych modeli biznesowych, które potrzebują czasu aby zbilansować przepływ siły roboczej z modeli starszych do nowszych. Jednak wyzwalając wiele grupowych protestów, wzniosłe slogany ulegają znacznemu osłabieniu.
Przyglądnijmy się wreszcie przykładom przedmiotów, którymi ta nowa ekonomia się dzieli. Nieważne czy mamy na myśli samochody, mieszkania czy dowolne inne stosunkowo kosztowne dobra. W większości przypadków za ich wytworzeniem stoją firmy. Przyjęta przez wielu z otwartymi rękami sharing economy ma więc bardzo poważnego przeciwnika w postaci istniejącego, silnie rozwiniętego biznesu. Nigdy zapewne nie ograniczymy liczby używanych pojazdów do takiej ilości, która byłaby wystarczająca dla wszystkich mieszkańców ziemi, gdyby zechcieli się nimi dzielić w zaawansowany sposób. Jednak jakakolwiek bardziej znacząca redukcja i tak odbije się na zyskach producentów. Czy zatem wprowadzenie określonych licencji na użytkowanie pojazdów, przez notujące straty koncerny samochodowe byłoby abstrakcją? Licencja pozwoliłaby na przykład wyłącznie na podróżowanie najbliższych członków rodziny lub maksymalnie czterech osób w miesiącu. Przecież licencje obowiązują już nawet w takich dziedzinach jak nasiennictwo i uprawa roślin. Cóż mogłoby być zatem złego, w licencyjnej obronie producentów samochodów przed współdzieloną konsumpcją? Nic nie stoi również na przeszkodzie, aby firmy w innych branżach broniły się przed zmniejszającym się popytem na produkty, poprzez lobbing i nacisk na ustawodawcę. Przecież konkurencyjność i innowacyjna obrona przed nią, to jedna z podstaw przedsiębiorczości. Sharing economy czeka więc moim zdaniem długa i burzliwa rynkowa droga. Część firm deklarujących dzisiaj wielkie zaangażowanie w polepszenie statusu mniej zamożnych warstw, rzeczywiście przyczyni się do takiego polepszenia. Inne staną się być może typowy wielkimi koncernami, pracującymi pod dyktando tradycyjnych modeli biznesowych.
Istnieje oczywiście wiele przykładów bardziej zrównoważonego, zazwyczaj oddolnego podejścia do sharing economy. Przykładów, które moim zdaniem bardziej wyzwalają w społecznościach masowy trend dzielenia się dobrami. Różnice w stanie posiadania stają się na świecie coraz bardziej wyraźne. Młodzi ludzie często pozbawieni szans na odpowiedni zarobek, lub zupełnie pozbawieni pracy (nawet w krajach rozwiniętych), coraz częściej zmuszeni będą do zerwania z modelem “posiadam” i zastąpienia go modelem „używam”. Aby w ogóle móc się cieszyć życiem jak ich niektórzy rówieśnicy, zmieniają oni swoje przyzwyczajenia. Ryzyko zupełnego braku dostępu do danego produktu czy miejsca, z powodzeniem zastępują czasowym przeżyciem. W wielkich i zatłoczonych aglomeracjach zmiany te wpisują się idealnie do coraz większych ograniczeń i problemów urbanistycznych. W wielu miejscach na świecie młodzi ludzie łączą się w określone grupy aby dzielić się tym czego potrzebują. Jednym z obszarów gdzie trend współdzielonej ekonomii rozpowszechnia się już od dłuższego czasu, jest wypożyczanie samochodów. Równie dynamicznie rozwijającym się sektorem są mikro kredyty. Ale oddolne ruchy intensyfikują się również w obszarze ubezpieczeń. Firmy takie Guevara i Freindsurance stworzyły modele ubezpieczeń grupowych, które bardziej nawiązują do podstaw ubezpieczeniowego biznesu niż jakiekolwiek inne znane i duże ubezpieczalnie. Firmy te opierają się na rzeczywistym dzieleniu przez ubezpieczonych ryzyka. W tym przypadku ekonomia dzielenia się rzeczywiście pozwala mniej zamożnym osobom na dostęp do usługi. Inny innowacyjny model pozwalający na dostęp do ubezpieczeń niezamożnym farmerom oferuje kenijska Kilimo Salama. Co niezwykle ciekawe, sharing economy zaczyna również wykraczać poza standardowe podejście, w którym ludzie dzielą się droższymi dobrami, na które nie każdego stać. Nie tak dawno mogliśmy przeczytać o projekcie Umbrella Here. Twórcy Umbrella Here oferują niewielki, trochę inteligentny, nakładany na parasol pierścień, który można podświetlić, jeżeli właściciel ma ochotę użyczyć kawałek swojego parasola innej osobie. To dosyć niecodzienny i bardzo przyjazny widok, kiedy w zatłoczonej miejskiej dżungli, w deszczu, można zobaczyć osobę ze światłem na parasolu, wysyłającą sygnał: „zapraszam pod mój parasol, jeżeli tylko chcesz”. Sam pomysł ma bardzo wielu krytyków. Począwszy od obaw o natręctwo intruzów po krytykę zbyt wysokiej ceny w stosunku do samego parasola. Być może rzeczywiście projekt ten nie odniesie wielkiego sukcesu. Dla mnie jednak największą jego wartością jest sam fakt trochę innego myślenia o ekonomii dzielenia się. Być może w sharing economy zrównoważony rozwój świata znajdzie sojusznika. Być może z czasem sharing economy stanie się bardziej rodzajem myślenia, niż wyłącznie nowym sposobem na wielki sukces finansowy firm. Chciałbym aby tak się stało.
Trudno dzisiaj wróżyć jak bardzo sharing economy zmieni oblicze tradycyjnego pojmowania biznesu. Zapewne nawet pomimo oddolnie działających sił, nie wszyscy zechcą uczestniczyć w modelu dzielenia się z innymi. Część osób zapewne nadal będzie chcieć mieć określone przedmioty na własność. Każdy z nas jest przecież inny. Jednak z punktu widzenia konieczności dążenia do bardziej zrównoważonego rozwoju naszej cywilizacji, każdy procent efektywniejszego wykorzystania dóbr jakie już mamy, będzie niezmiernie korzystny. Jeżeli zależy nam więc na tym aby model prawdziwie współdzielonej konsumpcji utrwalał się w naszej świadomości, powinniśmy zdecydowanie rozróżniać prawdziwe przejawy ekonomii opartej na dzieleniu się od przedsięwzięć nastawionych wyłącznie na zysk pod szyldem sharing economy. Nie w każdym bowiem przypadku stosowane przez firmy określenia sugerujące “dzielenie się”, w pełni odpowiadają naszemu społecznemu rozumieniu zjawiska dzielenia się czymś z innymi. Nie usypiajmy naszej czujności w stosunku do tak fascynującego nurtu jakim jest sharing economy. Wykorzystajmy prawdziwie społeczne atuty tego trendu. Szlachetność nie kłóci się z działalnością biznesową.
Liczba komentarzy 4
Bardzo dobry tekst! 🙂
Czasem wydaje się, że w modelach biznesowych firm mówiących o sharing economy jest więcej PR-u niż samego współdzielenia.
Poniżej link do mojej analizy na temat reowlucyjności m.in. Ubera:
“http://arskomlab.pl/news/uber-inpost-i-amazon-cyfrowa-rewolucja-w-logistyce-czy-dobry-pr_,33.html”
Cóż… PR jest dzisiaj wszechobecny.
Często mówimy też o tej rewolucji (jak piszesz w swoim tekście) nie tylko ze względu na to że to się opłaca. Każdą z najmniej nawet znaczących informacji o nowych technologiach, natychmiast rozdmuchują media, ponieważ wszystko co trąci rewolucją, medialnie sprzedaje się lepiej 🙂
pzdr., mj
Racja – media lubią nowe technologie.
Z drugiej strony, czasem prawdziwy sukces polega nie na odkryciu czegoś nowego, ale dobrym ułożeniu powszechnie znanych elementów. Fast Company za najbardziej innowacyjną firmę świata uznało w tym roku… sprzedawcę okularów 😉
http://www.fastcompany.com/3039573/most-innovative-companies-2015/warby-parker
Wracając do tematu Twojego wpisu. Warby Parker zaproponował swoim klientom rozwiązanie “buy-one-give-one”. Kiedy kupują okulary, firma jedną parę przesyła potrzebującym w Afryce. Myślisz, że takie rozwiązanie może być alternatywą dla sharing economy w przypadku dóbr o stosunkowo niewielkiej wartości?
Pozdrawiam 🙂
Naśladownictwo zawsze jest znacznie większą częścią biznesu niż innowacyjność.
Zwłaszcza jak naśladowcy robią coś bardzo dobrze i dokładnie.
Nakładając na to charyzmę twórców/zarządców mogą osiągać naprawdę fascynujące efekty.
Innowatorzy bezwzględnie muszą jednak istnieć, bo naśladowcy nie mieliby kogo kopiować 🙂
BO-GO to fajna sprawa, ale ja osobiście zawsze patrzę na kontekst i okoliczności konkretnego projektu.
Chociaż wygląda to na bardzo pomocny i szlachetny cel, to jeżeli rzeczywisty koszt produkcji jest niewielki w stosunku
do rynkowej ceny sprzedaży, trudno nie dopatrzeć się elementów dużej opłacalności takiego “altruizmu”.
Oczywiście popieram to, ale znów wolałbym nazywać sprawy po imieniu:
“Robimy szlachetne rzeczy ponieważ to nam się opłaca.” 🙂