Yir-Yorontowie z osad Kowanyama i Pormpuraaw w Queensland mówiący w Yir-Yoront lub Yirrk-Thangalkl to Aborygeni, których historię powinien znać dzisiaj każdy dorosły biznesman. Do początku XX wieku żyli oni praktycznie w zupełnej izolacji pędząc życie zbieraczy i łowców. Nie znali maszyn, żelaza, rolnictwa, regulacji prawnych, państwa ani pisma. W prymitywnej kulturze wytworzyli jednak niezwykle sprawny model biznesowy z zaawansowanym łańcuchem dostaw. Coś, co my dzisiaj, mocno wyedukowani, wiemy, że nie może funkcjonować bez technologii, rozporządzeń, koncesji, kontroli państwa czy na przykład e-myta. Ich najważniejszym narzędziem były wykonane ręcznie z polerowanego kamienia siekiery, mocowane na drewnianych trzonkach. Siekiery były dla nich również przedmiotem mistycznym i ich właścicielami mogli być wyłącznie dojrzali mężczyźni. Kobiety mogły wejść w posiadanie siekiery wyłącznie na zasadach wypożyczenia, co też bardzo często czyniły. Kamieniołomy, z których mieszkających na północy Yir-Yorontowie czerpali materiał na siekiery, oddalone były o setki kilometrów. Odległość ta była więc nie do pokonania przy ciągłej potrzebie uzupełniania zapasów. Pomiędzy kamieniołomami na południu a północą znajdowały się jednak inne osady, więc z czasem wytworzył się między nimi handel wymienny. Elementy kamienne wędrowały od osady do osady z południa na północ. W przeciwnym kierunku odbywał się transport oszczepów z grotami wykonanymi z kolców ogończy, których na północy było pod dostatkiem. Każdy etap przekazania towaru odbywał się na zasadzie wymiany siekiery za oszczep. Każde z tych centrów przerzutowych w związku z wydłużeniem drogi podnosiło odpowiednio wartość towaru. Siekiera na północy warta była dużo więcej oszczepów niż na południu. Każdy mężczyzna posiadał dedykowanych partnerów biznesowych w sąsiednich osadach, a system ten działał niezwykle sprawnie i stabilnie. Dodatkowym fenomenem, który stabilizował ten model biznesowy przez pokolenia, był główny dogmat ich religii, mówiący, że ich życie ma być dokładnym odwzorowaniem życia przodków. Również w kwestiach tego, co posiadają na własność. Jeżeli ich przodek nie miał zatem smartfona czy konta na youtube, oni również wierzyli, że nie będą ich mieć i nie chcieli tego. Dzięki religii oraz sprawnemu łańcuchowi dostaw stworzyli więc system pośrednictwa, który pozwalał im żyć w zrównoważonym układzie, bez obaw o zawyżanie kosztów frachtu, bez opłat drogowych, rosnących odsetek bankowych i inflacji. Na początku XX wieku w ich biznesie pojawił się jednak nieoczekiwany talebowski czarny łabędź. Okazali się nimi europejscy misjonarze, którzy przywieźli ze sobą stalowe siekiery i zaczęli je rozdawać za darmo. Dramatycznie zmienił się więc panujący zrównoważony układ społeczno-ekonomiczny. Misjonarze rozdawali siekiery wszystkim, również kobietom i młodym mężczyznom. Starsi mężczyźni stracili przez to dotychczasowy poziom zaufania społecznego i prestiż. Nadmierna ilość siekier spowodowała kolosalne nierówności w stanie posiadania. W łańcuchu dostaw zaczęły krążyć siekiery stalowe, których cena z racji trwałości błyskawicznie poszybowała w górę, zmieniając diametralnie panujące zasady. W zamian za jedną stalową siekierę żądano coraz to większej ilości oszczepów lub innych dóbr, a niekiedy nawet zgody na prostytuowanie się żony Yir-Yoronta. Jak pisze Lauriston Sharp, wszystko to doprowadziło do pomieszania dotychczasowej roli jednostki w społeczności. Funkcjonujący stabilnie przez niewyobrażalnie długi czas system legł w gruzach. Historia Yir-Yorontów niesie dla nas wiele przesłań. Przysłowiowy czarny łabędź w naszym ekosystemie może pojawić się z najmniej oczekiwanej strony. Może nadejść pod postacią zjawiska pozytywnego, które wszyscy przywitamy z radością. Na początku możemy nie być w stanie ocenić siły jego oddziaływania i nie rozpoznać obszarów, na które wpłynie. Przykład ten uczy wreszcie, że możemy nie być odporni na katastrofy społeczne, będące wynikiem zastępowania rzeczy prostszych – doskonalszymi. Wskazuje, jak istotne jest wnikliwe spojrzenie na udoskonalany przez nas świat w dużo szerszym kontekście. Absolutnie nie twierdzę, że powinniśmy się zatrzymać na etapie narzędzi z kamienia, jednak sięgając po to, co nowe, powinniśmy analizować wielowątkowo wpływ tych wprowadzanych nowości na całe otoczenie. Ryzyka w całości nie wyeliminujemy, jednak możemy próbować je ograniczać. Obecnie w języku Yir-Yoront mówi jedynie kilkanaście osób, podczas gdy pozostała nieliczna społeczność Yir-Yorontów używa języka angielskiego lub Kuuk Thaayorre. Myślę, że mogą mieć dostęp do Internetu.
